ruda-slaska.repertuary.pl
Profil

Profil: Sol-Angelica

Komentarze do filmów:

Masz na imię Justine Sol-Angelica, 29. kwietnia 2006 godz. 01:53

Bardzo taki sobie.
Niestety, film bardzo przewidywalny. Od niemal pierwszej sceny film zmierza w określonym kierunku. Nie twierdzę, że schematyczny, bo zbyt wielu filmów o tej tematyce nie widziałam (choć jeden to już nadto), ale widz bardzo łatwo domyśla się następnych wydarzeń, jest kilka kroków przed akcją. Jedyną ciut zaskakującą sceną było ostatnie pojawienie się chłopaka, ale co potem... znów schemat.
Niby to wzruszający dramat; tylko, znów niestety, nie da się wzruszyć na czymś tak słabym.
Główna bohaterka sprzeczna, to pokazuje swą siłę, to chwilę potem jest miękka i naiwna.
Pierwsza scena dość niesmaczna. Odradzam zabieranie jedzenia do kina, po owej pierwszej scenie (w rzeźni) całkiem stracicie wszelki apetyt.
Ogólnie rzecz biorąc: nie polecam, chyba że jesteś miłośnikiem dołowania się na przeciętnym filmie.

V for Vendetta Sol-Angelica, 27. kwietnia 2006 godz. 15:47

Nawet nawet... +
Mimo niezbyt zachecających recenzji, poszłam na film z dwóch powodów: 1) aby przełamać w sobie ciągłe utożsamianie N. Portman z Amidalą i H. Weavinga z Elrondem, 2) kinowe zapowiedzi od kilku miesięcy bardzo skutecznie do tego zachęcały.
Szczęśliwie komiks bedący podstawą scenariusza tego filmu jest mi obcy, przez co fabuła okazała się miejscami zaskakująca.
Film jest wciągający, szczęśliwie "średnio-krwawy", wyjaśnienia dotyczące motywów "V" miejscami zbyt... dynamiczne, chaotyczne, ale finalnie spójne. Były słabsze momenty, ale film ratują scena "powięzienna" Evey oraz zakończenie, szczęśliwie nie taki zupełny happy-end. Wizualnie przyjemna okazała się scena walki w metrze: te smugi po nożach... Do tego przekonująco gra Portman i Rea, a Weaving... czyni cuda samym głosem, zwłaszcza w pierwszej swej scenie.
Mimo że nie przepadam za filmami tego typu, na ten z pewnością wybiorę się do kina ponownie.

Jestem przy Tobie Sol-Angelica, 15. grudnia 2005 godz. 11:48

Byłam na nim wczoraj, świetnie sie bawiłam.
Film okazał się niesamowity, przez mniej więcej 4/5 trwania seansu bardzo się śmiałam (pozostała część to fragmenty melodramatyczne). Sparodiowany Matrix, komedia fantastyczna; chyba nie widziałam nigdy filmu łączącego w sobie tyle gatunków.
Idąc do kina spodziewałam się czegoś w stylu "Monsunowego wesela" lub "Czasem słońce, czasem deszcz", tymczasem "Jestem przy tobie" nie jest do tamtych filmów podobne - nie uświadczysz tu wielu etnicznych smaczków, a raczej obejrzysz komedię zupełnie nie w stylu amerykańskich - raczej tamte parodiujących.
Do tego podczas seansu działo się coś, w czym zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu w kinie uczestniczyć - była to niesamowita reakcja publiczności, która bardzo żywiołowo okazywała radość (nic dziwnego), oklaskiwała matriksowe sceny (dalej śmieję się na wspomnienie sceny uchylania się Rama przed fizykiem) lub pojawienie się "przystojniaczków" na ekranie.
Gorąco polecam, kilka godzin intansywnego śmiechu gwarantowane!

Gwiezdne wojny: część III - Zemsta Sithów Sol-Angelica, 10. sierpnia 2005 godz. 13:34

Coraz lepiej.
Od premiery byłam na Zemście już chyba 7 razy. Zakrawa to na lekką obsesję... Przynajmniej zaczyna mi się podobać. Pierwsze dwa, trzy razy przynosiło spore rozczarowanie, ale im dalej w las... Potem zaczęłam zwracać większą uwagę pewne "smaczki" - na przykład powtórzenie pewnych kwestii ze starej trylogii (i nie mam tu na myśli "There is good in him"), finałowa walka w Poworocie Jedi i Zemscie Sithów odbywa się przy muzyce chóralnej (choć, co prawda, podobna scena była w Mrocznym Widmie), Senator Organa używa identycznego statku jak Leia w Nowej Nadziei i wiele innych. Mój sceptycyzm się ulatnia. Powtórzenia elementów ze starej trylogii dodają filmowi "smaczku". Mam nadzieję, że to celowy wybieg, a nie efekt braku pomysłów. Oby. Podoba mi się finałowa scena - narodziny Vadera-w-puszce, jego dzieci (sam poród był żenujący, do tego ta widownia przed salą...), decyzja co do ich losu, pogrzeb Amidali o zmierzchu, Alderaan, i - najlepsze na koniec - przybycie Luke'a do Owena i Beru. Zwłaszcza Owen oglądający zachód słońca, scena zbieżna z tą, z Nowej Nadzieji. Aaaaach... Czyli faktycznie obsesja... Na szczęście gwiezdnowojenna, więc zdrowa ;-)